Zacznę od tego, że w sierpniu udało mi się przejechać na rowerze 1000 km.
Nie jest to jakiś specjalny wyczyn dla kogoś, kto choć trochę siedzi na rowerze. Mój znajomy taki dystans przejeżdża w 48h, w jeździe „non stop”. To zdecydowanie jest już coś. Słyszałem, że jest dziewczyna w moim mieście, która przejechała 1000 km w 48h w jeździe „non stop”, przespała się i wróciła do miejsca startu przejeżdżając kolejne 1000 km w jeździe „non stop”. Tego już nie potrafię porównać z czymkolwiek. Nie dość, że wysiłek skrajnie wyniszczający, to psychika, która ciągle poddawana jest zwątpieniom w najgorszym wydaniu.
Przez jakiś czas zastanawiałem się dlaczego w miesiącu robię po ok. max 300÷400 km, a nie 1000 lub więcej.
Wśród statystyk przejechanych kilometrów jest jeszcze jeden istotny, jeśli nie najistotniejszy element – CZAS. To czynnik dla wielu nieosiągalny… dla mnie bywa ogromnym wyzwaniem, bo jest to rezygnacją z odpoczynku, wygody, a nawet położeniem na łopatki pewnej „odpowiedzialności życiowej”.
W moim wydaniu 1000 km to 62h jazdy, co daje ok. 16h w tygodniu, a to z kolei daje ok. 3h dziennie. Do tego dochodzi odpowiednie odżywianie się i ogólne przygotowania do takiej jazdy. Przy posiadaniu rodziny i wymagającej pracy jest to już spore wyzwanie. Zimą te statystyki bywają jeszcze okrutniejsze. No i jest jeszcze jeden czynnik, który nie jest bardzo istotny, ale dla niespokojnej duszy jak moja ma znaczenie – TRASA.
Nie lubię „odgrzewanych kotletów”, ale jak się nie ma co się lubi, to „odgrzewane kotlety” utrzymują organizm w ciągłej gotowości na podjęcie najbardziej wyrafinowanych przygód. Dlatego wyrywając z paszczy ŻYCIA ochłapy czasu łapię jakieś 15, 20 a czasem 30 km, którymi próbuję się zadowalać.
Kolor żółty na mapie to przejechanie trasy ponad kilkaset razy. Myślę sobie, że Kielce zajeździłem na śmierć :-)
W przejechaniu mojego sierpniowego tysiąca pomógł mi tydzień urlopu.
Nie zajmowałem się niczym więcej jak tylko jazdą na rowerze, popijając w ramach nawodnienia zimne piwo, oglądając przepiękne zakątki Polski od Białegostoku, aż po Kielce i to wszystko złączyła najlepsza ekipa świata, która o rowerowaniu myśli w takim sam sposób jak i ja.
Więc jak przejechać 1000 km?
Poza przygotowaniem organizmu do takiego wysiłku, to nie mam najmniejszego pojęcia ;-)
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.