Turystyczny żółty szlak pieszy wkoło Skarżyska był szlakiem, który absolutnie nie był mi po drodze. Ani nie jest on długi, ani zbyt krótki. Przejazd po nim odkładałem z myślą, że połączę go z jakimś będącym leżącym nieopodal niego.
Jednak w okresie „międzyświątecznym” postanowiłem, że go pożrę. Akurat ustawowo miałem dzień wolny, a warunki jak na zimowe były wręcz wymarzone na niezbyt trudne rowerowe zmagania.
Wytyczając przejazd, wymyśliłem sobie, że skoro ta żółta krecha nie jest specjalnie wymagająca, to upiekę jeszcze jedną pieczeń na tym ogniu, czyli czarny szlak Bliżyn – Sołtyków (10km).
W ten dzień leniwie zwlokłem się z wyra. To było po świętach, więc leniwy czas jeszcze na dobre mnie nie opuścił. Zbierałem się do tej wyprawy jak pies do jeża.
W końcu pojechałem do Skarżyska na punkt startowy, znajdujący przy Miejskim Centrum Kultury.
W tym miejscu zaczynają się trzy krechy, z czego czerwoną już przejechałem wcześniej.
Wyruszyłem…
Niby był to czas zaawansowanej zimy, ale na moje szczęście pogoda przypominała wczesną wiosnę. Jechałem napawając się słońcem.
Żółty szlak prowadzi obok kultowego miejsca – Muzeum Orła Białego, które z Piterem i Witkiem (często występującymi na stronach tego bloga) odwiedzamy jak tylko pojawiamy się w Skarżysku.
Przy Zalewie Rejowskim miałem ochotę rzucić to rowerowanie i spędzić dzień właśnie w tym miejscu. Cisza, spokój, słonko, woda i bark obecności kogokolwiek.
Z myślą, że nie można mieć wszystkiego wyrwałem się z odrętwienia i pojechał zdobywać kilometry żółtej krechy.
Las wkoło Skarżyska to miejsca zbiorowych mogił pomordowanych ludzi, czy pomników upamiętniających tragiczne wydarzenia głównie z okresu II wojny światowej.
Odwiedzając te miejsca dopadała mnie zaduma nad okresem tamtych dni. Ludzie żyli w spokoju, gdy nagle w progu pojawiali się mordercy, złodzieje, sadyści i zboczeńcy, bo tak trzeba nazwać okupantów niemieckich, czy potem radzieckich oswobodzicieli. Ciężko się myśli o tych dniach. Ktoś przychodzi, plądruje kraj i jest bezkarny.
W okolicach zalewu postawiony jest pomnik Hutników, który upamiętnia powieszonych przez carskich oprawców dziewięciu hutników.
Kilkaset metrów dalej można się napatoczyć na kolejne, historyczne tragedie.
Przy trasie E7 znalazłem opuszczoną halę warsztatową. Lubię zaglądać w takie miejsca, bo czuć w nich ducha minionych epok.
Przekroczenie ekspresówki (nr 7) odbywa się po kładce łukowej. Fajna budowla, z którą się już dobrze znam.
Gdy robiłem zdjęcie kładki podjechało do mnie dwóch rowerzystów. Z miejsca przybiliśmy sobie piątki jakbyśmy się znali całe życie. Nie mam pojęcia, czy mnie pomylili z jakimś znajomym, czy po prostu są tak otwarci, ale faktycznie gadało nam się wyśmienicie.
Częściowo ich i moja trasa się pokrywała, więc jechaliśmy wspólnie. Śmialiśmy się kto ile przytył przez święta, i że teraz trzeba odpokutować świąteczne obżarstwo.
Na rozchodniaka zrobiliśmy sobie foto i każdy ruszył w swoją stronę.
Zjechałem do doliny rzeki Kamienna.
Jazda nie szła mi tak sprawnie jak zakładałem, więc postanowiłem odpuścić przygodę na czarnym szlaku i bez ciśnień przeżywać atrakcje na żółtej kresce.
Jazda wzdłuż Kamiennej jest bardzo klimatyczna. Las, rzeka.
Już od jakiegoś czasu zasadzam się na wyprawę od źródeł Kamiennej do jej ujścia. Fajnie byłoby też ją spłynąć.
W okolicach osiedla Bór, szlak odbija od Kamiennej.
W tym miejscu wybija źródełko i jest grillowa altana.
Początkowo pomyślałem, że fajne miejsce na nocny biwak, ale miejsce jest zbyt ogólnodostępne i często nawiedzane przez amatorów głośnych zabaw.
Grillowa altana zobowiązuje do spożycia, więc wyciągnąłem to czym dysponowałem i wzmocniłem się skromnym posiłkiem.
w bliskim sąsiedztwie altany jest Mogiła Ofiar Terroru 1940 Bór.
Z pośród 420 aresztowanych, zostało tu rozstrzelanych przez funkcjonariuszy SS i niemiecką policję 340 osób. Chodziło o rozbicie miejscowych struktur Organizacji Orła Białego, a także eksterminację elity społecznej i intelektualnej w Skarżysku Kamiennej.
Przekroczyłem drogę krajową 42 i wjechałem w królestwo rzeki Bernatki.
Ogólnie jest to teren bagnisty. Fajny do rekonesansu w okresie suszy. Pora zimowa, a zwłaszcza po roztopach pierwszych śniegów, czy minionych ulewnych dniach, to gwarancja ekstremalnej przygody.
W okolicach Bernatki, na bagiennym odcinku szlaku, przeprawa odbywa się po drewnianych platformach. Te były tak śliskie, że poruszałem się po nich jak niedołężny starzec.
Za Bernatką droga nie była luksusowa, ale dało się nadrobić stracony czas na bagienne zmagania.
Jechałem jakieś 20 km/h wewnętrznym grzbietem kolein, gdy nagle moje przednie koło straciło przyczepność i wybrało boczny kierunek jazdy. Rower wybrał prawy ślad wypełniony wodą, posyłając mnie w lewy.
Częściowo otrzepałem się z błocka i kontynuowałem podróż. Mimo iż zachowałem ostrożność na odcinku 200 metrów zaliczyłem jeszcze dwie podobne gleby.
Wytaplany w błocie za wszystkie czasy dojechałem do wojennego cmentarza partyzanckiego Podobwodu Skarżysko Kamienna (kryptonim „Morwa”).
Będąc w takich miejscach, do człowieka dociera prawdziwa historia naszych ziem. Przelana polaków krew w czasie wojny i niby po wojnie, opowiada o cenie mojej wolności. Ale najważniejsza jest pamięć, aby nie zapomnieć o tych ludziach. Nosić ich w swoim plecaku i dzięki nim być człowiekiem z historią i tradycją. Własnie o to walczący z okupantem niemieckim i radzieckim przelali swoją krew.
Zbliżałem się do Skarżyska.
Jazda stawała się coraz trudniejsza. Na odcinku wieluset metrów prowadzona była wycinka lasu i jak zwykle zrywkowicze, mając głęboko gdzieś innych użytkowników lasu, pozostawili po sobie istne pobojowisko.
Kiedy myślałem, że gorzej być nie może, wpakowałem się w totalny koszmar.
Mega wycinka.
Szeroki pas terenu przygotowany pod budowę drogi ekspresowej nr 7. To też teren bagnisty dodatkowo splądrowany przez ciężki sprzęt budowlany. Tonąłem w błocie po kostki. O jeździe nie było mowy. Nawet nie bardzo rower mogłem wziąć na plecy, bo pogrążając się w bagnie traciłem non stop równowagę.
O ominięciu przeszkody nie było mowy.
Metr po metrze, znajdując wyspy twardszego terenu, przebijałem się błotnistą udrękę.
Przetaczając rower, opony nabierały objętości. Nie mogłem nic na to poradzić.
Gdy się w końcu przedarłem o jeździe w eleganckim stylu mogłem zapomnieć. To był prawie koniec wyprawy, więc jakoś się z tym pogodziłem.
Wsiadłem na rower i po przejechaniu zaledwie 50 metrów spotkała mnie kolejna niespodzianka. Na kasecie poza nawiniętym łańcuchem pojawił się leśny element.
Powinienem być zły, ale na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Nie był to wyraźny znak radości, ale rodzaj przemyślenia „co jeszcze?”.
Dotarłem do dzielnicy Skarżysko Książęce. Zaliczyłem kilkusetmetrowy leśny zjazd. Potraktowałem go jako prezent na poprawienie humoru.
Już bez prezentów, przygód, miłych i niemiłych niespodzianek dotarłem do końca żółtej opowieści na skarżyskim dworcu PKP.
Na pożegnanie ze Skarżyskiem zrobiłem tradycyjne foto Miękkiego na tle parowozu.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.