do źródeł Wisły – dzień 1 i 2

To była niezwykła wyprawa, którą spokojnie mogę nazwać najlepszą z dotychczasowych, rowerowych wypraw, choć poprzednim absolutnie niczego nie brakowało. Przede wszystkim wykonaliśmy kolejny krok w kierunku procesu organizacji tego typu wypadów i ustępstw na rzecz niewygód związanych z noclegiem gdzie popadnie.

Ale może zacznę od początku.

Coraz więcej osób jest chętnych do wzięcia udziału z nami w rowerowych przygodach. To stanowi lekki problem, bo każdy człowiek to kolejna opinia, pomysł, niezgodny termin itd.
Zimą wspólnie ustaliliśmy dane startowe tej wyprawy. Wiedzieliśmy, że chcemy jeździć po Polsce, że wyprawa musi trwać 5, może 7 dni, że każdy nocleg musi zakończyć się minimalnymi wygodami, takimi jak prysznic, kolacja w restauracji itd.
Często jeżdżę palcem po mapie i ze swojej skromnej wiedzy o Polsce stwierdziłem, że będzie ciężko ustalić w miarę atrakcyjną trasę, kończącą się wieczornymi wygodami. Przerabialiśmy to już na Mazurach i było fatalnie pod tym względem,  więc w głębi Polski z noclegami jest jeszcze gorzej.
Postanowiliśmy, że wyruszymy wzdłuż polskiego wybrzeża. Kilka osób w powiększonym składzie jeszcze tego nie zrobiła, a tym co już byli nie przeszkadzało by wyczyn powtórzyć.

Wszystko jakoś się układało, aż do chwili mojej wyprawy dookoła Tatr z Witkiem, Łukaszem i Grześkiem… lina poniżej

https://kleyff.wordpress.com/2017/10/10/dookola-tatr/

Na tej wyprawie zrozumiałem, że chcę czegoś więcej niż wygoda, bezpieczeństwo i wszystko zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Zapragnąłem niewiadomej. Umówmy się… na tyle głupi nie jestem aby pchać się w kłopoty, ale tęskniłem za przygodą, za tajemnicą, którą odkrywa się tylko w sposób empiryczny. Takie samo odczucie mieli moi tatrzańscy współtowarzysze.

Ułożyłem kolejną trasę, zaczynającą się w Świnoujściu, poprowadzoną przez Niemcy, Danię, wyspę Bornholm i kończącą się w Kołobrzegu.
Masa niewiadomych, czas który dało się określić z dokładnością do dwóch dni, a i to nie było pewne, i spore wyzwanie finansowe ze względu na promy.
Na tę wiadomość duża grupa entuzjastów rowerowej przygody kurczyła się z dnia na dzień.
Wyprawa stanęła pod znakiem zapytania.
Powoli zacząłem tworzyć plan awaryjny – moto wyprawa.
Czułem się podle. Wystawiłem do wiatru Agatę i Pawła, którzy nie mogli pozwolić sobie na taki niepewny wyjazd. Piter też z wielu powodów odpadł. Zrobiło mi się ciężko i smutno.
Na szczęście wpadł mi do głowy pomysł, który chciałem kiedyś zrealizować, ale wymagał kilku wyrzeczeń – Wyprawa do źródeł Wisły. Pomysł, który był od samego początku zdany na niełaskę, w jednej chwili nabierał wartości.
W każdym momencie tej przygody uczestnicy mogli zrezygnować z wyprawy lub dołączyć. Dodatkowo nie trzeba było dysponować wielkim budżetem.

Wszyscy zainteresowani ucieszyli się z takiego rozwiązania, więc planowanie nabrało tempa.

Z pomocą przyszedł nam Jacek z Bike Adventures. Tylko on był w stanie przetransportować wielką rowerową hałastrę.
Jacek zawiózł nas do samego ujścia Wisły.

Wyjazd zaplanowaliśmy na noc. Chodziło o to, aby wyspać się w trasie i mieć niespożyte siły  na pierwszy dzień, który na wyprawach bywa raczej ciężki.

Jacek ma przećwiczone takie desanty, więc w kilka minut uwinął się z pakowaniem naszych bambetli.

1

Skład stanowili:
Agata, Paweł, Bartek, Piter, Darek, Łukasz i ja.
Wojtek i Magda przyjechali nam pomachać na „do widzenia”.

2

Plan, który zakładał wypoczynek na dojazdówce raczej nie wypalił. Chciałbym powiedzieć, że jesteśmy grzeczni i odpowiedzialni, ale z takimi atrybutami kompletnie się nie utożsamiamy i chyba nie wiele już się zmieni w tej materii. Nasza wyprawa musiała przejść chrzest. To była zajawka tego, na co od dawna czekaliśmy i co mieliśmy kultywować każdego dnia.

3

W końcu polegliśmy tuż nad ranem.

4

5

Jacek podwiózł nas na start. Do prawdziwego ujścia Wisły mieliśmy ok. 2 kilometry ale przedarcie się w tamto miejsce wymagało pokonanie krzaczorów i kopnych piachów. Zbyt dużo energii i czasu. Droga głośno wzywała, więc ruszyliśmy w kierunku żródeł.

6

Całość wyprawy starałem się zaplanować po śladzie Wiślanej Trasy Rowerowej (WTR).

5_1

6_1

Pierwszą, wiślaną atrakcją, była śluza na Martwej Wiśle.

7

Ta wyprawa stała się dla mnie o tyle ważna, bo wiązała się poniekąd z moim zawodem i pasją.
W samym dole Wisły są okazałe mosty i budowle towarzyszące.

Poniżej most na „siódemce”.

8

Na 11 kilometrze, w obrębie pierwszego mostu dopadła nas ulewa. Z cukru nie jesteśmy, ale nie było sensu niepotrzebne katować odzieży przeciwdeszczowej i ryzykować utratę ciepłoty ciała. Takie sytuację obniżają morale.
Deszcz padał, czas szybko mijał i wystawiał na ciężką próbę naszą cierpliwość.

9

RE Camera

Jak tylko ulewa przerodziła się z znośną mżawkę, ruszyliśmy w dalszą drogę.

11

12

W Steblewie można obejrzeć ogólnodostępne ruiny XIV-wiecznego kościoła.

13

14

W końcu po deszczu zostało wspomnienie.
Do Tczewa dojechaliśmy praktycznie wzdłuż podstawy wału. Płasko, bezwietrznie, czyli wymarzone warunki, do porządnego kręcenia.
Czy tak miała wyglądać droga do samego źródła Wisły? Nam to nie przeszkadzało.

15

Tczew to dwa obiekty mostowe.
Pierwszy, starszy (1851) most drogowo-kolejowy, drugi, nieco młodszy (1891), stricte kolejowy.
Dwie niezwykłe historie i stos ciekawostek.

16

17

18

Ogólnie Tczew to takie niewielkie miasteczko z duszą. Warto tu zakotwiczyć na dłużej.

19

Byliśmy grupą rzucającą się w oczy.
Jakiś lokales dał nam namiar na niedrogą restaurację z porządnym żarciem. Tą jadłodajnią okazał się tczewski bar mleczny.

20

Może i bary mleczne nie uchodzą za te z wykwintnym żarciem, ale ten był godny polecenia.
Każdy coś tam wziął co mu pasowało. Ja wypełniłem się kluchami, mięchem z kurczaka i witaminami… mój wyprawowy standard, na którym nigdy się nie przejechałem. Tego dania nie da się spaskudzić.

21

Za Tczewem czekały na nas kolejne, wałowe odcinki trasy.
Cywilizacyjna cisza i spokój. My, droga i przyroda z najczystszej postaci.
No i najważniejsze, słońce pokazało pełne swe oblicze.

22

22_1

Dotarliśmy do kolejnego mostu – Most Knybawski. Tym razem na drodze krajowej 22, prowadzącej do nieopodal leżącego Malborka.

23

Wałowym odcinkiem trasy dotarliśmy do miejscowości Gniew.
Po raz kolejny byłem mile zaskoczony miasteczkiem leżącym na brzegu Wisły. To dało mi bardzo do myślenia jak niewiele wiem o Polsce, o dobrodziejstwach ukrytych na naszej ziemi. Próbując szukać szczęścia gdzieś daleko, w kompletnej niewiedzy ignoruję to, co mam pod nosem.

24

Na ulicach starówki tego miasteczka są rozstawione kamery, przez które patrząc i kręcąc korbą, można zobaczyć historyczne obrazy miejsc na które są skierowane. Ukazane są w stylu projekcji przedwojennych filmów. Bardzo fajny pomysł, dający możliwość chwilowego przeniesienia się w czasie.

25

26

U podnóży zamku krzyżackiego rozciąga się piękna panorama na dolinę Wisły. Dziś wiem, że w przyszłym roku przyjadę do Gniewu i do innych miejscowości leżących na południu Polski. To i inne miasteczka zasługują na lepsze potraktowanie niż tylko chwilowy pobyt.

27

Słońce odpaliło najwyższy poziom prażenia.
W ruch poszły uzupełnienia energii w naszych ciałach…

28

… i w naszych elektronicznych gadżetach.

29

Wyjechaliśmy z Gniewu.
Zapadał wieczór i nieuchronnie zbliżał się moment poszukiwania miejsca na nocleg.

30

31

Ekipa pozostała przy przydrożnym sklepie, a ja wybrałem się na poszukiwania jakiejś dzikiej miejscówki w pobliżu Wisły.
Wertowałem krzak po krzaku, ale nie było niczego godnego polecenia.
Gdy wróciłem do reszty załogi, namierzyliśmy miejsce oferujące agroturystyczny pobyt.
Opowiedzieliśmy właścicielowi, że jesteśmy ekstra grupą, że gramy na gitarze i że nie potrzeba nam wiele do szczęścia. Właściciel ugościł nas w zamian za zalajkowanie jego strony na FB i zakup zimnych piw u niego w barze (ceny baaardzo przyzwoite). To był wyjątkowo udany deal.

Wieczór, to śpiew przy gitarze i przeżywanie całego dnia przy zimnym piwie. Chciałbym powiedzieć, że to piwo to skrupulatne wywiązywanie się z umowy zawartej z właścicielem, więc niech tak pozostanie.

Dzień 2

Spałem jak dzieciak.
Godzina 7:00 rano to założony czas pobudki. Po tej godzinie ustaliliśmy, że zrywamy się na równe nogi i działamy sprawnie, aby być jak najszybciej na trasie. Szkoda przesypiać przygodę, która czeka na pożarcie.

Poniżej nasza noclegowa miejscówka.

32

W sprawnym pakowaniu pomogły nam ciężkie, deszczowe chmury, które zebrały się nad nami. Na szczęście postraszyły swoimi rozmiarami i „poszły” sobie dalej.
Poranek był momentem, w którym budowaliśmy schematy.
Pobudka 7:00, śniadanie, 9:00 wyjazd na trasę, 30 km uzupełnienie elektrolitów, 60-70 km porządny obiad i uzupełnienie elektrolitów, godzina 18-19 rozglądanie się za noclegiem. Po 19 szykowanie się do kolacji, a po niej rozmowy o minionym dniu.
Nie wiedzieliśmy czy nasze założenia mają jakikolwiek sens, co nas czeka na trasie, jakie odkryjemy tajemnice, gdzie wylądujemy każdego wieczoru i czy uda się dojechać gdzieś daleko, czy też nie. NIEWIADOMA, to podstawowy element naszej przygody.

100_2

100

Tak jak założyliśmy, tuż po 9:00 siedzieliśmy na rowerach.
Z godziny, na godzinę niebo się przejaśniało. Pogoda była idealna pod rowerową jazdę. Nie za ciepło i nie za zimno. Wiatr też nam sprzyjał.

101

101_1

Pierwszy most tego dnia to wantowa konstrukcja typu extradosed na krajowej „dziewięćdziesiątce”.
Co tu kryć, nie tylko na mnie ten obiekt robi wrażenie.

102

103

104

W drodze do Grudziądza miałem wiele przemyśleń związanych z tą częścią Polski.
Ludzie tu mieszkający zachowywali się jakby byli nieskażeni wszechobecną cywilizacją. Prawie każdy nas pozdrawiał, czy to poprzez podniesienie ręki, czy zwykłym dzień dobry. Wywoływaliśmy szczery uśmiech na twarzach, co dało się odczuć.
Spora część budynków była z tych poniemieckich, nadal zachowana w niezłym stanie. Mieszkańcy tych budowli wyglądali na niezbyt zamożnych, więc podejrzewam, że też nie wkładali zbyt dużo środków finansowych w ich utrzymanie, a mimo to, te budynki dzielnie znosiły upływ czasu.

105

Powojenna architektura polska miała problemy z unikaniem zęba czasu.

106

Tradycja 30 kilometra wszystkim się podoba. Ci, którzy tego nie rozumieją, po prostu z nami nie jeżdżą :-)

107

Dojechaliśmy do Grudziądza.
Poza wspaniałą, zabytkową architekturą tego miasta, zaskoczył mnie fakt, że odbywa się tam ruch tramwajowy. To dobrze świadczy o jeszcze silnej kondycji północnych miast.

107_1

Bardzo mi się podoba Grudziądz. To kolejne nadwiślańskie miasto, które mnie niezwykle zachwyciło.

108

109

109_1

110

111

No cóż, 60 kilometr miał nastąpić za jakiś czas, ale taka okazja do spożycia porządnego obiadu, jak grudziądzki rynek, mogłaby się nie napatoczyć.

111_1

112

Grudziądz to także niezwykły most na Wiśle. Kawał konstrukcji, no i kawał historii.
Dodam tylko, że most nosi imię Bronisława Malinowskiego, polskiego lekkoatlety, biegacza, który w 1981 roku zginął na tym moście w wypadku drogowym.

113

113_1

Jeszcze pożegnalny widoczek na starówkę Grudziądza z grudziądzkiego mostu.

114

7 kilometrów w kierunku południowym znajduje się nowoczesny most na autostradzie A1.

115

116

Słońce rozkręciło się na dobre. Upał i pożarta pizza wywołały ogromne pragnienie. Potrzebowaliśmy na gwałt wodopoju. Poza tym, dotarliśmy do miejsca, w którym kończyły się wszelkie drogi wzdłuż Wisły. WTR prowadziła gdzieś wgłąb lądu zmuszając do nadrobienia sporej ilości kilometrów. Postanowiliśmy wjechać na krajową „piątkę”, dostać się do Świecia i tam znowu kontynuować jazdę po WTR.

116_1

117

Podczas pobytu na stacji paliw przy krajówce spotkaliśmy Marcina Millera – gwiazda disco polo. Ja znam Marcina, bo występowaliśmy razem w teledysku.

Tu opis sytuacji >>>

https://kleyff.wordpress.com/2013/02/22/red-bridge/

On pewnie mnie nie pamięta, więc na siłę nie starałem się mu o sobie przypominać. Zrobiliśmy sobie wspólne foto i każdy pojechał w swoim kierunku.

118

Kolejna wiślana atrakcja to most łączący Świecie i Chełmno. W stosunku do historycznych budowli w sąsiedztwie, to raczej świeżak.

119

Zbliżał się wieczór.
Przestawiliśmy się na tryb poszukiwania noclegu.
Powstała między nami burza, bo większa część ekipy chciała nocować w jakiejś namierzonej agroturystyce w pobliżu drogi krajowej nr 5. Ja za to czułem, że powinniśmy poszukać czegoś w miejscowości Gruczno i to „przeczucie” stało się kluczowe tego wieczoru.

120

Gruczno jest przyjazne rowerzystom ;-)

121

122

Na miejscu dowiedzieliśmy się, że jest zabytkowy młyn, który nadaje się na pobyt naszej wariackiej grupy.
Przyznam się, że nie wiem na jakich zasadach funkcjonuje to miejsce, bo niby są jacyś prywatni właściciele, ale też miejsce jest udostępniane na publiczne imprezy, których w ciągu sezonu letniego jest sporo.

123

Początkowo rozbiliśmy namioty w bliskim sąsiedztwie młyna.

124

W pewnym momencie jakoś mnie tchnęło, abym spojrzał w prognozę pogody. Wynikało z niej, że w nocy będą obfite opady deszczu, a potem opady miały trwać aż do 9:00. To by znaczyło, że będziemy się pakować w deszczu, co w ogóle jest słabe.
Dzięki uprzejmości właścicieli mogliśmy skorzystać z gościny wielkiej altany, przygotowanej pod masowe imprezy.

126

128

Wreszcie mogliśmy posmakować dobrodziejstw „nocowania na dziko” – brak łazienki, brak prysznica!

125

Do wyboru mieliśmy nieopodal płynącą rzeczkę lub wodę z węża ogrodowego. Wszyscy wybrali opcję nr 2.
Nastał zmierzch, więc pełne rozebranie się do kąpieli nie stanowiło poważnego problemu.
Najbardziej przerąbane miała Agata, jedyna dziewczyna w grupie.
Cały skład chłopów był już po temacie, więc w znacznej odległości rozsiedliśmy się na krzesłach z piwem w ręki i czekaliśmy na walkę Agaty z ogrodowym wężem. Agata roztropnie nie pozbyła się całej odzieży, co było zrozumiałe, ale kompletnie niesatysfakcjonujące sporą rzeszę publiki.

Po zimnej kąpieli rozpoczęliśmy ucztowanie.

127

O godzinie 22:00 za zewnątrz rozpętało się prawdziwe piekło.
Ogromna burza z wyładowaniami trzęsła solidną altaną jak zabawkowym domkiem dla lalek. Zrozumiałem, że nie istnieją przypadki. To, że akurat tu dotarliśmy, że akurat takie miejsce było w stanie przyjąć naszą ekipę w gościnę, nie jest splotem przypadkowych zdarzeń. Czułem, że BÓG nas pilnuje, że czuwa nad rowerowymi wariatami, którym nie pozwala wpakować się w kłopoty. Zawsze jest za co dziękować BOGU, ale po tej sytuacji podziękowanie było wyjątkowe.