Kazimierz 2016

Jeździć na rowerach nam się chciało, ale tak, żeby było jakoś inaczej i bardziej egzotycznie niż wyprawy wkoło komina.
Wypad do Kazimierza planowaliśmy od dawna. Dwa dni przed realizacją tego planu pogoda zepsuła się potężnie, co nie jest jakimś ewenementem o tej porze roku, i nic nie wskazywało na to, że będzie lepiej.
Wjazd zorganizowanej grupy przewidziany był w środku tygodnia. To wiązało się z urlopami i odpowiednio poukładanym życiem zawodowo-osobistym.
Stanęliśmy przed dylematem, czy jechać do Kazimierza, czy gdzieś na południe np. JURA, bo tam wydawało się, że w dniu naszej wyprawy pogoda miała być nieco lepsza. O przełożeniu wyjazdu nie było mowy. Zbyt duże zaangażowanie zostałoby po prostu zmarnowane.

W dzień wyjazdu podjęliśmy decyzję, że będzie to jednak Kazimierz.
Aby zminimalizować skutki ewentualnego przyjęcia na twarz zbyt dużej ilości wody z nieba, przygodę rozpoczęliśmy z Bochotnicy – kilka kilometrów przed Kazimierzem.

KLIKNIJ NA MAPĘ >>>

kazik

Mój samochód jest w stanie zabrać ok. 10 rowerów, ale tego dnia nie było to konieczne.
Ekipa była 5 osobowa + 2 osoby przybyłe w późniejszym czasie.

1

2

Z Bochotnicy zbieraliśmy się jak sójki za morze. Już na parkingu była dobra zabawa. Trochę zażyliśmy towarzyszącego nam od dawna smak przygody – mini nalewka SOPLICA.

3

Trasa do Kazimierza była poprowadzona niebieskim szlakiem pieszym. Dwa dni wcześniej ten rejon nawiedzały obfite opady deszczu, a że Kazimierz osadzony jest na skałach wapiennych, więc dróżki stanowiące mieszankę gruntów spoistych i skał wapiennych były miejscami jak lodowisko.
Na dużych podjazdach koła kręciły się w miejscu. Była siła, chęci, ale zabrakło przyczepności.

4

5

5_1

Pierwsze kilometry były ostrym napieraniem w górę. Lubię uphill, bo wiem, że później misi być już tylko zjazd :-)

5_2

Cała ta wyprawa miała być podobną do tej, odbytej poprzedniej wiosny. Postanowiliśmy objechać punkty ‚must see’, po czym zakończyć wycieczkę ogniskiem – oto nieskomplikowany plan wyprawy.

Góra Trzech Krzyży z widokiem na Kazimierz Dolny i Wisłę.

6

10

Tradycyjnie, Piter wkalkulował w wyprawę mały serwis ogumienia. Zaczynamy myśleć, czy on nie robi tego specjalnie… jakby popisywał się w towarzystwie coraz doskonalszą umiejętnością reperacji defektu koła.

7

Rynek w Kazimierzu Dolnym.

8

no i słynne kazimierskie lody… dobre są i trudno się nie załapać choćby na gałę :-)

9

W drodze do kolejnych zaplanowanych atrakcji, Łukasz chwilowo zamienił rower na konia.

11

Kamieniołom z kolejną wiślaną panoramą.

12

no i góra Albrechtówka… moje miejsce!
Tu jest niezapomniany widok i zjazd enduro do Miećmierza. Szkoda, że zjazd jest króciutki, ale za to obfituje w techniczne przeszkody: luźne kamienie, ciasne zakręty, niewielkie hopki.

13

13_1

14

Wiatrak był ostatnim punktem naszej małej wyprawy.
Niebo nabierało deszczowego charakteru. Według liczących się prognoz, za chwilę miały nastąpić opady deszczu.

15

Sukcesywnie przyspieszaliśmy rozwój wydarzeń, bo liczące się prognozy pogody po prostu się nie mylą.

Dobrze, że przyjechaliśmy w podliże krowiej wyspy, bo ktoś zaprószył ogień, który szybko ujarzmiliśmy, a w efekcie końcowym zgasiliśmy ;-)

16

17

Najgorsze prognozy pogodowe zaczęły się sprawdzać.

18

Do pewnego momentu deszcz dało się ignorować, ale ten moment szybko przeminął i trzeba było wracać.
Drogi stały się koszmarem.

19

Wróciliśmy na Rynek w Kazimierzu.
W tym miejscu czuliśmy ooooogroooomny niedosyt jazdy na rowerze. Na liczniku, wyświetlacz wskazywał 20 km. Gdy wiszące ciemne chmury zapowiedziała mała przerwę w dostawie wody, wykorzystaliśmy ten czas na szybki powrót do Mięćmierza i ponowny powrót na kazimierski rynek przez okalski las i kilometrowy zjazd wąwozem Plebanka – zabawa przednia. Wąwóz ma formę żlebu, w którym wody opadowe przyszykowały moc atrakcji dla rowerzystów MTB.

20

Na pożegnanie złapałem taki widoczek, który musi mi wystarczyć na kilka miesięcy.

21

W lesie przywitały nas takie kwiatki. Chyba śnieżnik lśniący, ale nie dam sobie ręki za to uciąć… słaby ze mnie znawca kwiatów :-)

22

No i na koniec wyprawy udało mi się uchwycić taką twórczość ludową wystawioną na płocie.

23