wyprawa – dzień 6

Wyprawa: dzień 6

Wreszcie przespana noc. Zamknąłem oczy przed północą i otworzyłem o 7:00 rano. Wyspałem się jak dziecko. Przez Theth płynie wartko strumień.

63

Prawdopodobnie ten głośny szum, no i górskie powietrze spowodowały, że sen był kamienny.
Wygramoliłem się z namiotu.

64

Marta i Marcin chyba jeszcze słodko spali, więc wziąłem aparat i poszedłem zwiedzić wioskę.
W dolinie panował jeszcze cień.

65

Ogólnie to mieszkaliśmy w centrum. Drogi były lepszej kategorii ;-)

 

66

67

68

Dom Floriana.

69

Mieszka tam z rodziną przez cały rok. Od października do maja kontaktują się ze światem zewnętrznym ok. trzy razy.
Dom Floriana jak i inne przechodzą metamorfozę ze względu na coraz częściej przybywających turystów. Choć jako obcy w wiosce byliśmy tylko my we trójkę i dwójka backpakerów noclegująca na dziko, to widać ostre przygotowania.

Pod tymi wiatami kiedyś zasiądzie rzesza turystów. Tego dnia zasiadłem ja i wchłonąłem dwie pepsi, żeby nawodnić organizm.

70

W Theth jest szkoła i punkt medyczno-informacyjny.

71

Można się dowiedzieć jakie rośliny rosną w okolicy, jakie zwierzęta spotkać na szlaku, co zrobić kiedy na drodze pojawi się niedźwiedź i takie tam…
Widać, że szkoła kładzie spory nacisk na lekcje angielskiego. Kiedy Floriana nie było w domu, tłumaczem dyżurnym pomiędzy rodziną naszego gospodarza, a turystami była dziesięcioletnia siostra cioteczna Floriana. Zapytałem jej, gdzie nauczyła się takiego angielskiego odparła, że w szkole w Shkoder. Byłem w szoku. Mój młody szlifuje angielski już dwa lata, a jedyne co potrafi, to wymienić kilka kolorów i powiedzieć tenis :-(
Wróciłem do mojej noclegowni, gdzie Marta i Marcin rozpoczęli już przygotowania do wyjazdu.
Widziałem po Marcinie, że ma chęć pojechać do Shkoderu 60 km odcinkiem offroadu. Też miałem taki plan, do póki moich umiejętności nie zweryfikowała rzeczywistość. Florian powiedział, że skoro zaliczyłem trzy gleby na przebytej drodze do Theth, to na tym 60 km odcinku zaliczę 10 razy tyle… przekonał mnie do powrotu łatwiejszym szlakiem. Za to Marcina przekonała Marta ;-)
Dziś żałuję naszych decyzji, ale wtedy myślałem racjonalnie.

Pożegnaliśmy się z Florianem i rozpoczęliśmy powrót do cywilizacji.

72

Bałem się drogi powrotnej. Najbardziej tego, że w końcu uszkodzę na dobre motocykl i utknę w Albanii na dłużej niż zakładałem.
Jechałem spokojnie, ale bardziej stanowczo niż w poprzedni dzień.
Po każdym przebytym zakręcie, pocieszałem się, że zaliczyłem kolejny trudny test, że do końca zostało 1386 dużo trudniejszych. Specjalnie wymyśliłem sobie tak absurdalną liczbę, aby być skupionym i nie rozluźniać się zbytnio.

73

Jadąc, wymyśliłem sobie, że jak dotrę do asfaltu, to zażartuję, że fajnie mi się jechało z Marcinem i Martą, i że nie jadę dalej z nimi, lecz wracam do Theth.
Po dwóch godzinach bezglebowej i z przystankami przeprawy dotarliśmy do asfaltu.

74

Chociaż opuszczałem Góry Przeklęte, miałem ogromny niedosyt. Wiedziałem, że nie poznałem tego miejsca, że to nawet nie był rekonesans. Palnąłem swój żart, ale nie było mi do śmiechu. Naprawdę chciałem wrócić :-(

Siedem poniższych fot zrobiła Marta podczas drogi.

100

Tu Marta zdjęła mnie i Marcina przy rozmowie po drugiej glebie. Wtedy to dociekałem co mogę robić nie tak…

101

102

103

104

105

106

Szukaliśmy jakiejś knajpy na posiłek. Od rana wyrąbałem ze trzy litry płynu, w tym większość wody z górskiego potoku.

75

Marta jest miłośniczką zwierząt. Kogoś tak zakochanego w zwierzętach to jeszcze nie spotkałem. Pies, kot, konio-osioł, każde musiało być wygłaskane :-)

76

Wtem minęło nas pięć motocykli z Czech jadących do Theth. Czesi jechali pełni entuzjazmu. Machali nam i pozdrawiali.
Tuż przed wjazdem na główną drogę Shkoder – Pogranica MN znaleźliśmy ogromny lokal z żarciem.
W środku było chłodno od działających na full klimatyzacji. Choć było ok. trzydziestu stolików, to lokal świecił pustką. Gdzieś w rogu siedział jakiś gość i przy wielkim oknie dwóch Albańczyków. Usiedliśmy obok nich by mieć dobry widok na nasze motorki.
Podszedł leniwie kelner i podał mnie oraz Marcinowi menu, a Marcie niemalże rzucił w twarz. Ostentacyjnie jej nie zauważał. Kiedy odszedł, śmialiśmy się z tego zdarzenia, bo w sumie to zachował się niezwykle kretyńsko. No ale cóż, co kraj to obyczaj…
Wybrałem pizze z podwójnym serem i colę. Taki posiłek gwarantował mi, że nie pomyśle o jedzeniu przez 24h. Marta z Marcinem postanowili pójść w moje ślady.
Oczekując na zamówienie usłyszeliśmy powrót pięciu czeskich maszyn. Nie dali rady pokonać drogi do Theth… rozumiałem ich i jeszcze bardziej popadłem w dumę ze swojego wyczynu i wytrwałości.

W końcu doczekaliśmy się upragnionej chabaniny.

77

Marcin i Marta mają spore doświadczenie kulinarne i stwierdzili, że ta pizza jest odmrażana, ale była naprawdę pyszna.
Nagle do naszego stolika podszedł kelner i przyniósł nam dodatkową porcję koli. Powiedział, że to prezent od dwóch Albańczyków siedzących obok nas. Odwróciliśmy się żeby podziękować naszym darczyńcom i zaczęliśmy wspólną rozmowę. Obaj wyglądali postawnie, dobrze ubrani. Zresztą, samochód też mieli lekko wypasiony. Jeden pracował w Berlinie, a drugi w Londynie. Domyślam się, że przybyli na koniec ramadanu bądź na jedno z miliona wesel. Bardzo mili. Wypytali nas o naszą przygodę, pozdrowili i poszli. Byliśmy mile zaskoczeni.

Po super posiłku postanowiliśmy, że jedziemy do Żabljaka w MN, bo ten kamp znam i wiem czego się spodziewać. Przez moment Marcin zastanawiał się nad pokonaniem doliny Valbon i powrót do domu przez Kosovo. Też miałem chrapkę, ale to wydłużyłoby moją wyprawę o dwa dni, a dzień wcześniej dostałem wiadomość od Ukochanej, że tęskni i jest jej bardzo smutno, więc odpuściłem. Marcin też odpuścił…
Na zewnątrz panował totalny upał. Oceniam, że temperatura mogła dochodzić do 40st.
Chociaż jechaliśmy ok 80 km/h po raz pierwszy nie odczuwałem chłodu. Im szybciej jechałem tym bardziej grzało. Zrozumiałem co miał na myśli autor książki ‚Motocyklista doskonały’, który opisał takie zjawisko jako niebezpieczne dla motocyklistów. Jak się zabezpieczyć przed przegrzaniem i odwodnieniem.

Marcin z Martą postanowili zahaczyć o park Durmitor, więc się rozdzieliliśmy w Niksiciu.
W Żabljaku zakupiłem zimny, piwny zestaw i zarezerwowałem miejscówkę dla nas na kampie. Tego dnia było masę ludu, z czego połowa z Polski.
Był na kampie też Węgier podróżujący na BMW F650 DAKAR. Trochę pogadaliśmy ze sobą. Dopiero rozpoczynał swoją drogę. Czułem się jak weteran opowiadając mu gdzie byłem, co warto zobaczyć, a przecież parę dni temu, w tym miejscu, byłem przestraszony jak pisklak.

O 21:00 siedzieliśmy przy ognisku ja, Marcin i dwoje backpakerów z Niemiec. Piliśmy piwko, serbską rakiję przemysłową i gadaliśmy do 2:00 nad ranem.

W namiocie przed zaśnięciem próbowałem zapisać jakieś szczątki tego, co się wydarzyło przez te kilka dni, ale nie dałem rady. Sen był silniejszy…