wyprawa – dzień 5

Wyprawa: dzień 5

W tym wpisie podparłem się shootami z kamery zainstalowanej na kasku, więc jakość zdjęć może być niska.

Kolejna noc słabo przespana.
Wiem, że wesele trwało na pewno do godziny trzeciej, ponieważ o tej porze zbudziłem się ostatni raz. Kolejną pobudkę zaliczyłem o 5:30, a to już za sprawą miliona wrzeszczących kogutów i osła wyjącego tuż za płotem. Psiarnia próbowała dodać coś od siebie w tej kakofonii dźwięków, ale koguty rządzą.
Zerwałem się o 6:00 rano z myślą, że wyruszę tego dnia do doliny Valbon w Górach Przeklętych i wrócę wieczorem na kamp. Do przejechania miałem jakieś 400 km po serpentynach i drogach szutrowych. Strasznie żałowałem, że nie przebędę tej drogi promem ponieważ jak głosiły plotki, ów prom się złamał i zatonął. Jeszcze inni twierdzili, że nie zatonął, niemniej i tak nie kursuje, ponieważ jest zbyt niski stan wody dla tak wielkiej żeglugi.
Tak czy siak, nie liczyłem na wodne atrakcje.
Postanowiłem, że zostawię wszystkie klamoty na kampie i wolny od wszelkich obciążeń udam się na górskie szutrówki. Po cichaczu wypchnąłem moto z pola i zaciągnąłem go pod bramę, która była zamknięta na cztery spusty.
Ponad godzinę zmarnowałem na odnalezienie właścicieli i wytarganie ich z wyra żeby wypuścili mnie na wolność.
Na motocyklu siedziałem o godzinie 8:00 i już wtedy miałem obawy, czy aby mój misterny plan nie legł w gruzach. Dodatkowo przejechałem jedyną drogę omijającą Shkoder co zabrało mi kolejną godzinę.
Przejazd przez Shkoder to prawdziwa przygoda. Czegoś podobnego nie widziałem na oczy. Pewnie ci co byli w Sajgonie mają odmienne zdanie. Niemniej dla zwykłego Europejczyka, Shkoder to właśnie prawdziwy Sajgon.
Wjazdu do tego miasta strzeże napis na wzgórzu, coś jak w Hollywood.

47

Albańczycy uznają tylko jedną markę samochodu – Mercedes.

48

Oczywiście trafiają się rodzynki w postaci innych niemieckich marek, ale Merc rządzi… jak poranne koguty ;-)

Trzeba wam wiedzieć, że coś takiego jak zasady ruchu na albańskich drogach nie istnieją. Ludzie starają się jeździć po prawej stronie drogi, ale nie jest to konieczność. Poza tym, większy ma zawsze pierwszeństwo. Byłem świadkiem jak koleś zatrzymał się na rondzie aby ustąpić wymuszone pierwszeństwo przez rozpędzoną ciężarówkę. Zresztą, ciężarówki są traktowane jak pojazdy uprzywilejowane. Kiedy taki jedzie drogą wszyscy spieprzają na bok.
Ogólnie, kierowcy komunikują się za pomocą klaksonów. Klaksonu używa się by pozdrowić motocyklistę, kolegę na chodniku, kiedy robi się coś głupiego, a że wszyscy robią coś głupiego non stop, więc jest jeden wielki klaksonowy dźwięk.
Na albańskich ulicach jest masa mężczyzn. Skupiają się w grupki i tak przebywają ze sobą popijając wodę, kawę lub nic nie robiąc. Pełno męskich grupek. Przypomina to ustawki kibiców zmawiających się na mordobicie. Być może ci ludzie rozchodzą się do jakiś zajęć, ale z rana można wyciągnąć różne wnioski.

Około 10:00 wyjechałem z tego szalonego miasta i zmierzałem w kierunku Puke. Mimo iż droga na mapie jest oznaczona jako krajowa, to przypominała klasą nasze gminne. Słabej jakości, wąskie, ale puste.
Za miastem przy drodze jest masa stacji benzynowych, rozstawionych co 200 m, czasem 500 m. Wyobrażałem sobie podczas jazdy, że komuś wypalił interes ze stacją, więc każdy wpadł na pomysł, że może też postawi swoją i wzbogaci się jak prekursor. I tak mija się 20 stacji benzynowych ustawionych obok siebie, a potem jest benzynowa pustynia.
Jechało mi się wyśmienicie. Choć drogi były fatalne, wysoki skok zawieszenie mojego motocykla dawał poczucie miękkości. Wielu podróżników w swych relacjach narzekało na kiepski stan dróg w Albanii. Mnie sprawiało to radość. Wreszcie ukazał się charakter Szerszenia.

481

W połowie drogi do Puke zatrzymałem się i po raz kolejny przemyślałem swój misterny plan.
Do Valbon dojadę ok. godziny 14:00 i to przy dobrych wiatrach. Tam dwie godziny na pobyt, jakieś żarcie i wielogodzinny powrót, prawdopodobnie nocny, co w ogóle nie wchodziło w rachubę… zwłaszcza w Albanii. Wkurzyłem się na siebie, że zostawiłem graty, bo wiem, że w Valbon jest dziki kamp.
Jeszcze raz przeanalizowałem sytuację i postanowiłem, że wracam na kamp zabieram graty i jadę do Theth, bo na to mam bardzo dobry czas.
Wracając czułem lekkość w sercu. Od początku tego dnia nic się nie układało, a gdy tak się dzieje, to znak, żeby odpuścić i coś zmienić.
W drodze powrotnej na kamp napotkałem warszawską ekipę 4×4. Pozdrowiliśmy się klaksonem co jest wpisane w tradycję tego państwa ;-)
Mijając wioski dostrzegłem kobiety. Większość była ubrana w ludowe stroje. Po rozmowie z właścicielką kampingu, na którym byłem jeszcze rozbity, dowiedziałem się, że one ubierają się tak na co dzień. Poniższe zdjęcie ściągnąłem ze strony (globtroter.pl) autorstwa – tkos

482

Spakowałem graty i wyruszyłem w stronę wioski Theth. Niestety, nie sfotografowałem mojej noclegowni. A szkoda, bo mój namiot i moto pięknie się prezentowały na tle ekipy 4×4.
Droga do Theth wiodła przez miasto Shkoder, a to znaczyło, że po raz kolejny przeżyję horror.
Kiedy dojechałem do centrum, koniecznie chciałem sfotografować to co się tam działo. Niemniej, bałem się męskich grupek. Miałem wrażenie, że ci ludzie są jak wściekłe psy, które akurat w tej właśnie chwili mają dobry humor. Nadepnięcie na odcisk mogłoby spowodować duży kłopot.
Zapiąłem kamerę na kask i jadąc zbierałem materiał na film z podróży.
Miasto zakorkowało się. Dla mnie, była to wspaniała szansa na przejechanie przez to straszne miejsce w jednym kawałku.
Policja kierowała ruchem, ale i tak nie miała wielkiego wpływu no to co się dzieje na ulicach. Ich interwencja ograniczała się do wachlowania się lizakiem.

49

50

51

52

Znowu minąłem ze cztery orszaki weselne. Wygląda to tak: najpierw jedzie samochód z kamerowiczem wystającym przez boczne okno, i filmujący kolejny samochód, który wiezie młodą parę. Młoda para w zależności od tego na co ją stać, jedzie wystając przez specjalny otwór w dachu (nie szyber dach), albo w wersji tańszej samochodu, siedząc w bocznym oknie, pozdrawiając tłumy na ulicach. Za nimi goście weselni w trzech, czterech przystrojonych samochodach. Tego dnia był poniedziałek, zatem wnioskuję, że śluby w Albanii odbywają się co dzień. Może ma to sens, ponieważ wrażenie jest, jakby każdy miał wolne ;-)

Za miastem wjechałem na dobrze wyglądającą stację paliw. Trzebabyło przed górami uzupełnić zbiornik paliwa i niedobór płynów uzupełniających. Wiedziałem, że jadę w miejsce gdzie może być problem z zakupem czegokolwiek.

Zjechałem z głównej drogi i rozpocząłem podróż do głównego celu swojej przygody – Theth.
Jechałem wolno z otwartą przyłbicą, sycąc się zapachami i widokiem. Wtem, między okular a oko wpadł sporych rozmiarów owad. W panice zatrzymałem motocykl i wsadziłem palucha aby usunąć biedaka, którym okazała się pszczoła. Na szczęście biedny owad był zbyt oszołomiony aby zacząć bronić się żądłem. Dalszą drogę odbyłem z zamkniętym kaskiem. W szybę wizjera trachnęły mnie jeszcze ze trzy owady o podobnej posturze.

Jadąc, odczuwałem lęk. Pierwszy etap drogi to asfaltowy odcinek, za to drugi, to szuter na przełęczach gór, składający się z luźnych kamsztorów o rozmiarach arbuza.
Przed wyjazdem do Albanii rozmawiałem z koleżanką, która wróciła dwa tygodnie wcześniej z tego miejsca. Zaatakowała drogę do Theth, ale zaliczyła potworną glebę i odpuściła dalszą podróż w te góry. Wcześniej była w dolinie Valbon i na innych, szutrowych, górskich szlakach w Albanii północnej, więc kiedy dotarła na drogę do Theth, nie była już w dobrej formie. Poza tym, moto jej kolegi traciło sprawność tylnego amortyzatora. Toteż, ze smutkiem odpuścili pobyt w Theth.
Zatem, jechałem ze świadomością, że nie będzie łatwo i wtedy wydarzył się cud…

53

Spotkałem Marcina i Martę z Mielca, którzy mieli akurat przerwę śniadaniową. Podróżowali po Bośni, Serbii, a teraz zmierzali do Theht. Na czym?… na BMW F650 Dakar.
Marcin widział mój post na forum. Wiedział, że poszukuję ekipy na wypad do Albanii, ale nie byli zainteresowani, bo wyjeżdżali z Martą dwa tygodnie wcześniej. Potem w Bośni mieli awarię łańcucha, którą przeczuwali, i która trwała kilka dni, ponieważ serwis wysłał zbyt krótki łańcuch, potem jeszcze krótszy, a za trzecim razem właściwy. Niemniej, to ich zwolniło i do Theth jadą w nieplanowanym czasie.
Wysłuchałem tej historii i śmiejąc się zrozumiałem Boży plan.
Dotarło do mnie dlaczego wypad do Valbon tak bardzo się nie układał.
Nie istnieje coś takiego jak przypadek. Widocznie solowy wypad w Albańskie góry nie był dobrym pomysłem, że bez konkretnego wsparcia nie dałbym sobie rady – co dziś mogę potwierdzić w stu procentach. Ale żeby dostrzec dobitnie Boskie dzieło, Pan sprawił, że napotkałem ludzi z Polski, kogoś komu nie będzie zależało na rekordach prędkości i żeby to był ktoś, na takim samym moto jak moje.

Jechało się wyśmienicie, lecz drogową sielankę przerwał brak asfaltu. Ustaliliśmy, że pojadę pierwszy.
Jadąc po kamulcach moto dziwnie się zachowywało. Pomyślałem, że to najlepszy moment aby wprowadzić w życie moją ubogą wiedzę o jeździe offroadowej. Wstałem na stopki i włączyłem drugi bieg. Dojechałem do pierwszego, łagodnego zakrętu i nagle sssssruuuu!!! Gleba totalna. Wstałem w ułamku sekundy i wyłączyłem Szerszenia. Dałem znak Marcinowi i Marcie, że ze mną wszystko w porządku. Uświadomiłem sobie, że nic mnie nie boli, chociaż zwaliłem się na ostre kambury. To za sprawą zbroi. Nie sądziłem, że ten ubiór jest w stanie ochronić mnie przed urazem… a jednak. Zbroja nie okazała się głupim gadżetem, lecz przydatną ochroną. Całe uderzenie zebrał ochraniacz, osłaniający lewy łokieć i przedramię.
Podnieśliśmy wspólnie motocykl i przeanalizowaliśmy dlaczego się wygrzmociłem. Okazało się, że przednie koło dostało poślizgu i to była piękna recepta na bliski kontakt z kamienistym szlakiem.
No dobra… wsiadłem na motocykl, lecz tym razem już nie stałem na stopkach tylko grzecznie siedziałem.
Odcinek prosty, niby nic… ssssruuuu… kolejna gleba. (na focie motocykl już w pionie).

54

Znowu wstałem, wyłączyłem moto i dałem znak swoim towarzyszom, że ze mną wszystko ok. Podnieśliśmy Szerszenia i zacząłem prowadzić koleją analizę. Pytam Marcina – jak to jest, że oni będąc na moto we dwójkę, z większym bagażem, na pseudo szutrowych oponach jadą sobie jak na przedszkolnej wycieczce?
Marcin wyjaśnił mi, że od kilku lat uprawia offroad i nie ma dla mnie dobrej rady. Każdy offroadowiec powie mi coś innego. Jedni stoją podczas jazdy, inni siedzą. To trzeba poczuć i obkupić wiedzę wieloma glebami… co właśnie czyniłem :-(
To zdarzenie mnie trochę zgasiło. Motocykl z klasy ciężkie enduro, opony enduro więc co było nie tak…?
Na którymś tam zakręcie znowu się wyrąbałem. Byłem skłonny zawrócić. Ale przeszyła mnie pewna myśl. Spotkałem tych ludzi nie przypadkowo. Czegoś takiego nie mogłem zlekceważyć. Podświadomie wiedziałem, że przejazd do Theth musi się udać. Postanowiłem, że nie poddam się! Bałem się tylko , że Marta i Marcin stracą cierpliwość i mnie oleją jadąc dalej. Ale tak nie było.
Kolejna analiza gleby… Dotarło do mnie co robię nie tak. Jechaliśmy serpentynami.

55

Jadąc, ciąłem zakręty. To powodowało, że musiałem mocniej złożyć motocykl. Różnica wysokości między dolną drogą, a górną wynosiła nawet 2 metry. Pokonując ciasno zakręt, tę różnicę pokonywałem na około 3 metrowym odcinku, po bardzo fatalnej drodze. Marcin jechał po zewnętrznej. Różnicę pokonywał na pięciokrotnie dłuższym odcinku i na dodatek technicznie łagodnej nawierzchni. Czyli… brakującym elementem w mojej jeździe było myślenie.
Powiedziałem Marcinowi, że trochę zwolnię i jeśli chcą jechać dalej swoim tempem, to w zupełności to zrozumiem. Marcin odparł, że im się nie spieszy i żebym się tym nie przejmował. To dodało mi skrzydeł.
Od tej pory jechałem już rozważnie.

56

Cały czas analizowałem to, po czym mam przejechać. Wcześniej przewidywałem jak moto się zachowa.
Jechałem bardziej rozluźniony. To też miało znaczenie, bo kiedy Szerszeń przesunął się w bok na jakimś kamburze, balansem ciała korygowałem tor przejazdu.
Na zakrętach wystawiałem od wewnętrznej nogę, co dawało mi podporę w trudnej sytuacji, ale przede wszystkim przesuwało środek ciężkości całego zestawu. Dzięki temu moto było prawie w pionie na zakręcie.
Dalszą część ponad trzydziestokilometrowego offroadu przejechałem bez gleby.
Tak byłem zajęty jazdą, że zapomniałem po co tu przyjechałem, a przecież przyjechałem po to…

58_1

Widoki były nieziemskie. Marcin dobrze zna polskie góry i widział wiele podobnych szczytów do tatrzańskich.

Był też odcinek, który przechodzi nad przepaścią.

 

59

Nie miałem czasu napełnić rajtuzów ze strachu, bo sama jazda ciągle była dla mnie niezwykłym wyzwaniem. Marta opowiadała potem, że kiedy Marcin zachwycał się widokami, ona klepnęła kilka zdrowasiek.

60

57

61

W końcu dojechaliśmy do Theth.
Przywitał nas mały chłopiec (5 lat) waląc do nas teksty w języku perfekcyjnie angielskim. Jeszcze miał mały zasób słów, ale i tak byliśmy pod wrażeniem.
Malec doprowadził nas do Floriana, a ten miał angielski wręcz oxfordzki.
Florian, zapewnił nam nocleg, przepyszny obiad i zimne piwo za dosłownie grosze.

62

Theth leży w dolinie, w otoczeniu wysokich gór. O godzinie 16:00 zaszło słońce i ciemności zapadały natychmiast.
Po dobrym obiadku, wypiliśmy herbatkę, po czym Marta z bolącą głową poszła spać, a my z Marcinem zaopatrzyliśmy się w zapas zimnego piwa i gwarzyliśmy do późnej nocy o naszych maszynach, o życiu, o przygodach w podróży, o offroadzie itd.
Kładąc się spać byłem pełen trwogi. Jakoś dojechałem do tej wioski, ale teraz miałem świadomość tego, co czeka mnie w drodze powrotnej. Niemniej, ciągle wierzyłem, że ta przygoda nie może skończyć się źle. Nie po tym wszystkim, co tego dnia przeżyłem.