wyprawa – dzień 4

Wyprawa: dzień 4

Kolejna noc trochę nieprzespana. Było upalnie, więc spałem pod samą sypialnią, zapominając o zamknięciu wejścia. Jak sie okazało, na spalonej, skalnej ziemi żyło masę patałajstwa, które w nocy zaczęło po mnie łazić. Dodatkowo zerwała się gorąca wichura (oceniam na 100 km/h co nad Adriatykiem jest niczym) i w środku nocy, ja i współplemięcy na polu wzmacnialiśmy nasze budowle. Niemniej, wstałem rano wypoczęty.
Moimi sąsiadami okazała się para przemiłych Niemców, którzy będąc na emeryturze podróżowali kamperem po Europie wschodniej.

30

Normalnie śpią na dziko, lub dzikich obozach, ale raz w tygodniu ładują baterie na kampach. Tegoroczna ich podróż będzie trwać ok. 3 miesiące.
Zaprosili mnie na kawę, ale odmówiłem ponieważ jak zwykle miałem niedoczas :-(
W rozmowie, wyżaliłem się im, że nie przygotowałem wyprawy pod kątem noclegowania. To co założyłem podczas planowania okazało się lekkim niewypałem.
Oboje zaradzili mojemu niedoskonałemu przygotowaniu i podali namiar na zawodowe kampy w Albanii.
Sfotografowałem stronę z ich super-hiper przewodnika i kontynuowałem pakowanie.
W między czasie spotkałem ekipę 4×4 z Warszawy – dwie rodziny z dziećmi. Co prawda jechali do Albanii, ale nie zamierzali się tam zatrzymywać, ponieważ tego dnia chcieli być w Gracji.

W końcu wyruszyłem…

Była niedziela. Rozpocząłem podróż odwiedzając kogoś, kto od początku tej wyprawy prowadzi mnie za rękę, kto nie pozwala mi się poddać, choć sytuacja wygląda na kiepską. A poza tym, nie wyobrażam sobie niedzieli bez wizyty w domu Pana mego…
Podczas pakowania usłyszałem płynący z gór, dźwięk kościelnych dzwonów.
Skierowałem tam motocykl.
Wjazd był niesamowity. Droga o pochyleniu miejscami 30%, wylana z betonu kiepskiej jakości, czasem brukowana, wąska na 1,5 metra i kręta.

31

Podczas wjazdu motocykl nawet nie jęknął. Wdrapywał się jak kot. Trochę byłem spanikowany, ale dawałem radę.
Świątynią, która obwieszczała swoją obecność dzwonami, okazał się kompleks kościelny Gradiste.

32

36

37

38

Kiedy dotarłem na miejsce akurat skończyła się msza. Wzbudziłem małą sensację, ponieważ niewielu przybywa tam inaczej niż na własnych nogach.
Kompleks opustoszał.
Ksiądz wydawał się być fajnym człowiekiem, ale nie rozmawiałem z nim, bo gościł parę młodych ludzi z maleńkim dzieckiem.

33

Widać było z ich rozmowy, że para darzy ogromnym szacunkiem księdza. Nie mieszkają już w okolicy. Przyjechali pochwalić się maleństwem.

Jeśli chodzi o sam kompleks, to roztacza się z niego przepiękny widok na Buljaricę

34_1

Wokół kościoła usytuowanych jest wiele starych, nieopisanych grobów. Prawdopodobnie pierwszych braci, którzy zamieszkiwali to miejsce. Myślę sobie, że są puste. Ponieważ grobów zaczęło przybywać na ograniczonej przestrzeni, bracia przenieśli cmentarz na płaskowyż, usytuowany nieco wyżej.

35

Kiedy opuszczałem ten kompleks, w wejściu minąłem wycieczkę składającą się z miliarda turystów. Ufff… miałem szczęście pobyć tu w ciszy, bez tej hałastry.
Wsiadłem na moto i pognałem w kierunku Kotoru.

Po drodze do Kotoru nie da się obojętnie przejechać obok najbardziej obfotografowanego miejsca w Montenegro – Sveti Stefan.
Żeby zrobić tu zdjęcie trzeba niemalże stanąć w kolejce. Odczekałem swoje aby przecisnąć się z aparatem do najlepszego punktu widokowego, oddałem strzał i pognałem dalej.

39_1

Nie chciałem jechać do samego Kotoru, bowiem to strata czasu dla kogoś, kto nie lubi tłumów. Miasto niewątpliwie jest urocze. Niemniej, zwiedzanie tego miejsca zostawiłem sobie na inny czas.
Chciałem zobaczyć widok, który od dawna wpadł mi w oko podczas przeglądania różnych relacji z wypraw w to miejsce. Tuż przed Kotorem jest zjazd z głównej drogi w kierunku Parku Lovćen,
Przepiękna droga ze względu na widok jaki się z niej rozpościera.

40_1

Wjeżdża się praktycznie od 0 m nad poziomem morza, aż do ponad 900m.

42

Jest wąsko i kręto. Dwa mijające się samochody mają delikatny problem. Ale jak pojawią się dwa autobusy na tym odcinku, to kierowcy mają niezłą gimnastykę.
Są odcinki serpentyn gdzie nie ma jakiś porządnych zabezpieczeń.

41

Jeśli się jedzie samochodem, no to jest małe prawdopodobieństwo trafienia w przerwy między murkami. Ale motkiem?… szanse wzrastają ;-)

Dojechałem do Parku. Było kilka zabudowań, w tym sklepy i restauracje.
Postanowiłem zjeść coś w tym miejscu i chwilę się zastanowić.
Jeśli chodzi o zamawianie obiadu wypracowałem sobie pewny sposób na dobre żarcie.
Proszę o mięso z kurczaka, na którym nie można się przejechać, miks saładkowy i jeśli jestem głodny to ziemniaki, no i jakąś zupę dnia, dostępną od zaraz. Ten sposób podpatrzyłem u pewnego podróżnika, który zamawiał zawsze to samo i w każdym miejscu dostawał coś innego. Nigdy nie narzekał, że znowu kurczak z ziemniakami :-)
Zupą dnia w tym lokalu okazał się rosół z makaronem.

43

A na drugie: kurczak, frytki, z cebulą i sałatka pomidorowo-ogórkowa.

44

Po dobrym obiedzie podjąłem decyzję. Choć nie znalazłem braci motocyklowej jadącej w albańskie góry, to jednak jadę do Albanii. Spotkani Niemny, którzy dali mi namiar na albański kamp nie byli przypadkiem. Pomyślałem, że tam znajdę odpowiedź na dalszy plan podróży.
Ucieszyła mnie ta decyzja, ponieważ tyle przygotowań nie poszło na marne. Całe to zamieszanie było dedykowane wiosce Theth mieszczącej się w albańskich górach.
Wsiadłem na Szerszenia i pognałem w kierunku granicy z Albanią.
Jakieś 10 km przed granicą, zaraz za zjazdem z głównej drogi za miejscowością Bar, dało się odczuć zmieniający się klimat. Panowała aura jakiejś innej kultury. Świat, jakiego nigdy nie doświadczyłem. Było coś dzikiego, nieuporządkowanego…
Krajobraz wypełniły wieże, z których pewnie dobiega śpiew muezinów.

Granica była oblężona…

45

Nie widziałem szansy przedarcia się bez kolejki. Poza tym nie chciałem ryzykować awantury, więc grzecznie stanąłem w kolejce. W tej samej chwili przejechał obok mnie albański motocyklista bez kasku i wgramolił się w przejście graniczne dla pieszych. Po czym, odwrócił się i skinął ręką, żebym olał kolejkę i ładował się za nim. Na początku myślałem, że gesty kieruje do kogoś innego. Ale gdy wyszedł celnik i też zaczął do mnie machać bym podjechał, to przestałem się wahać.
Na granicy celnik wypytał mnie gdzie jadę, a ja mu odpowiedziałem, że do wioski Theth. On poprawił moją wymowę tej nazwy (fonetycznie Teti – z akcentem na ‚i’), oddał papiery i podał rękę życząc pomyślności.
Zrobiło mi się miło. Jechałem lekko i z wiarą, że wszystko będzie dobrze.

46

Albania to kraj muzułmański co się czuje będąc w tym miejscu. Ten dzień był pierwszym, po zakończonym ramadanie. Kiedy kierowałem się na kamp minąłem pięć orszaków weselnych. Na ulicach było pełno ludzi, właściwie samych mężczyzn.
Na drogach panował prawdziwy chaos. Dało się odczuć wszechobecne zagrożenie. Pragnąłem dotrzeć do swojej noclegowni, nie wiedząc co mnie czeka na miejscu.
Kiedy dotarłem na kamp byłem totalnie oczarowany tym miejscem. Basen – może nie o wymiarach olimpijskich, ale był. Super przygotowane pole namiotowe. Sprawdziły się słowa Niemca, że jak jego przewodnik coś rekomenduje, to nie jest to popelina.
W barze dostrzegłem trzech Francuzów jeżdżących po Albanii na rowerach. Siedzieli i coś gaworzyli sobie po swojemu. Postanowiłem rozbić namiot i dołączyć do nich.
Wbijając ostatnie śledzie, na pole wjechały dobrze mi znane samochody warszawskiej ekipy 4×4. Kiedy się zobaczyliśmy, mordy nam się uśmiechały od ucha do ucha.
Okazało się, że utknęli nad jeziorem Skadersko i postanowili się przespać na albańskiej ziemi.
Od słowa, do słowa zapadła decyzja, że ten dzień trzeba oblać zimnym piwem.
Pojechałem z nimi wypasioną Toyotą Land Cruiserem do bankomatu i do sklepu. Albańczycy mają dowolny przelicznik euro, więc lepiej jest wypłacić ichniejszą walutę i taką się rządzić.
Stwierdzam, że pobyt na albańskich ulicach jest ekstremalnie ryzykowny. Pieszy nie ma żadnych praw. Przechodząc przez ulicę, koleś na motorowerze, nawet nie zwolnił, żeby dać mi szansę ewakuacji, ba… nawet nie próbował mnie ominąć. Jechał swoim torem i miał w dupie czy mi się uda ujść z życiem, czy nie. Dotarło do mnie, że tu nie ma żartów.

Na polu (naszej bezpiecznej enklawie) pijąc piwko, wymieniliśmy swoje doświadczenia z podróży… choć może to zbyt wielce powiedziane. To oni zasypali mnie dobrymi radami, nauczyli planować nocleg, pokazali jak na mojej nawigacji odnaleźć kampingi itd.

Zasypiając w namiocie znowu towarzyszyła mi muzyka. Tym razem było to muzułmańskie discopolo, wydobywające się z pobliskiego wesela. Dla uczczenia tego wydarzenia, jakiś gość weselny strzelał chyba w niebo z broni palnej. Ale po tym co przeszedłem w końcówce tego dnia, nie zrobiło to na mnie wrażenia ;-)