Okres mega depresyjny.
Brak słońca… tfuuu… w ogóle brak dnia powoduje słaby nastrój. Do tego dochodzi okres mijających dni.
Na szczęście istnieją alternatywne środki antydepresyjne. Jakie…?
Ogień w kominku, butelka dobrego wina, herbatka i azjatyckie żarcie, filmy podróżnicze, właściwa muza i planowanie.
Planowanie wiąże się podróżowaniem palcem po mapie. Czasem podróżuję blisko, a czasem baaaardzo daleko.
Ukochana postanowiła mi zaufać w sprawie tegorocznych wakacji i przyjąć mój styl podróżowania… czyli maksimum doznań, zjazd z utartych szlaków, omijanie szerokim łukiem cepeliady. Ukochana posmakowała tego w Grecji i lekko się zaraziła. Toteż, w tym roku bidula wskoczy do głębokiej wody ;-)
Pomimo dużego zaangażowania w życie zawodowe trafił mi się rodzynek w postaci wolnego czasu.
Od razu sięgnąłem do prywatnego zbioru, miejsc wartych zobaczenia. Tak się składa, że w zależności od posiadanego zasobu czasu, mam w swym zbiorze mapy z wyrysowanym szlakiem. Zatem… witaj przygodo.
W sobotę miałem czas do godziny 14:00. Późniejszą cześć dnia Miko zarezerwował na spotkanie ze znajomymi na lodowisku.
No dobra… 6:00÷14:00 to 7 godzin.
Przez cały tydzień za oknem królowała jesień, może wiosna… Na pewno nie zima. Więc będzie rowerowanie.
Właściwa mapa zawisła na tapecie…
Odcinek ponad 30 km… spoko.
Telefon do Bartiego i Grzelka stworzył ekipę.
Ale żeby nie było tak cukierkowo, to w piątek sypnęło 10 cm śniegu. Spadła także temperatura do -4 stopni. Wyprawa stanęła pod znakiem zapytania.
Wspólnie ustaliliśmy, że raczej nie uda się pokonać odcinka trasy w całości, ale spotykamy się żeby pogadać, powygłupiać się i nażreć ogniskowej kiełbachy.
Z różnych powodów w Nowej Słupi pojawiliśmy się o 10:00. Późno :-(
Ja byłem parę minut wcześniej, więc udało mi się w ramach rozgrzewki nawinąć 5 km do Starej Słupi.
W końcu, zwarci i gotowi ruszyliśmy w kierunku Świętego Krzyża.
Po drodze Grzelek dopatrzył się swoich abstrakcji. Jakoś on tak już ma, że jak zobaczy kawałek betonu wylanego w czasach komuny to robi z tego dzieło sztuki i w dodatku na kliszy z 1929 roku… lubię to :-)
Dalej, to już ostra orka :-)
Na Łysej Górze nasze żołądki zaprotestowały. Barti rzucił pomysłem, że fajne żarcie jest u braci zakonnych w klasztorze. Choć w planie było ognicho z kiełbachą, pozwoliliśmy sobie na małe preludium składające się z żuru i bigosu na winie.
Po wyjściu z klasztornej jadłodajni okazało się, że dysponuję niewielką resztką czasu jaka mi została. Nie chciałem zawieść synka. Wypiliśmy gorącą herbatkę na do widzenia i rozstaliśmy się. Ja pognałem do Nowej Słupi, a chłopaki do Huciska na ognicho.
W drodze powrotnej miałem świetną zabawę. Zaliczyłem extremalny downhill.
Po godzinie 14:00 garowałem jako opiekun na lodowisku ;-)
Niemniej, z Bartim i Grzelkiem byłem w stałym kontakcie telefonicznym. Kiedy odbywałem służbę obywatelką na lodzie, oni właśnie odbyli ciekawe rozmowy z leśniczym na temat zakazu rozpalania ognisk w miejscach do tego surowo zabronionych
;-)
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.