Spalone odbicie.
Kiedyś podpisałem kontrakt ze sobą o własną duszę.
Nie żałuję, lecz po drodze pogubiłem kawałki czegoś ważnego i nie witam radości.
Kupiłem byt tak pożądany.
Sen się spełnia, a ja nie słyszę braw.
Otrzymana świadomość rozdziera świat.
Rozumiejąc zbyt wiele, przestaję już rozumieć.
Rozwarstwiony cień i światło nijak ukazują priorytety.
I nie tego wymagam od siebie, lecz czy mam prawo wymagać?
Popsuty kompas zamyka szlak.
Na wieżach kościelnych biją dzwony obwieszczające nadchodzący mrok.
A ja zatrzymuję się, bo pod stopami odczuwam dno.
Więc z szyderczym uśmiechem wyłączam czas.