Raz na jakiś czas muszę ruszyć tyłek i pojechać służbowo, aby w terenie wspomóc technicznie kolegów z mojej firmy.
Tym razem chodziło o most przez rz. Pilicę w Biejkowie, woj. mazowieckie.
Nie jest to jakaś wielka odległość z Kielce (120 km), toteż pozwoliłem sobie samochód służbowy zamienić na Szerszenia ;-)
Pogoda była jak na zamówienie.
Trasę do Biejkowa pokonałem siódemką. Było przewidywalnie, spokojnie, bez opóźnień. Zresztą… mam zasadę. Jak siedzę na motocyklu, to coś takiego jak zegarek nie istnieje. Tę samą zasadę stosuję w jeździe samochodem.
Po godzinie 12:00 byłem wolny od służbowych trosk.
W nawigację wklepałem trasę powrotną do domu prowadzącą przez drogi powiatowe, czasem wojewódzkie. Przywitałem się z przygodą.
By rozciągnąć niebywałe doznania pustych dróg, zapachów lasów i łąk, cudownej pogody i wielkiej radości jechałem maksymalnie 60 km/h.
Czasem zatrzymywałem się żeby zrobić pamiątkowe foto.
W okolicach Radomia przejechałem przez miejscowość Wieniawa. Przypomniała mi się twarz z przeszłości. Romek Kacprzak. Kumpel z klasy, z technikum.
Zaraz potem otarłem się o Skrzyńsko. Kolejna twarz – Mirek Antoniak.
Dalej Przysucha, Końskie i Stąporków. Tu w mojej głowie pojawił się Piotrek Wiśniewski – kumpel z polibudy.
W drodze do Kielc minąłem tabliczkę Pardołów. Zatrzymałem motocykl. Zacząłem wypytywać o Pawła Kulińskiego. Nikt takiego nie zna.
– Robert to jest ale Paweł… takiego to nie ma… może to ojciec tego Roberta? – głośno rozmyśla napotkany przechodzień.
Okazało się, że Paweł zmienił imię na Robert.
Dla mnie Paweł/Robert był zawsze Kumelem.
Z Kumelem byliśmy razem w grupie na pierwszym roku studiów. Razem też mieszkaliśmy na stancji. Kumel był jednym z najbardziej zdolnych ludzi. Nie był geniuszem, ale cholernie dobrym studentem.
Kiedy groziła mi bania z matmy i wysiadka z dalszej edukacji, Kumel zaprosił mnie do Pardołowa, do swojego domu. W ciągu weekendu nauczył mnie całek powierzchniowych i różniczek. Mogę powiedzieć, że częściowo przyczynił się do tego, co teraz mnie otacza.
Kumelowi nie udało się ukończyć polibudy. Koleje losu nie toczyły się dla niego pomyślnie.
Kiedy wjechałem na jego podwórko Szerszeniem, on akurat wrócił z pracy.
Nie maił dla mnie zbyt wiele czasu. Właśnie się wybierał ze swoim kilkutygodniowym synkiem do lekarza na umówioną wizytę.
W krótkiej rozmowie ‚co u ciebie, a co u ciebie’ dowiedzieliśmy się o sobie najważniejszych informacji. I choć nie widzieliśmy się 15 lat, to rozmawialiśmy, jakbyśmy nie widzieli się 5 minut.
To niesamowite jak bratnie dusze nie dzieli czas…
Po kilku minutach mruczący Szerszeń wiózł mnie w stronę domu.
Minąłem jakąś stadninę około 20 koni niemechanicznych i dotarłem do Samsonowa.
W Samsonowie zainteresowały mnie ruiny wielkiego pieca, które zawsze mnie interesowały, ale nie miałem okazji się zatrzymać i poznać historii tej budowli.
W Zagnańsku mogłem zatrzymać się u podnóży dębu Bartka, ale na nawi znalazłem mały zalew Kaniów.
Postanowiłem zatrzymać się tu i jakoś zsumować, to co mnie spotkało w tej podróży.
Nazwy miejsc przez które przejechałem (Wieniawa, Skrzyńsko, Stąporków czy Pardołów) zasadniczo nic komukolwiek nie mówią. Ale są, lub byli tam ludzie, którzy wpisali się na stałe do mojego serca. Rzadko miejsce kojarzy mi się miejscem. To ludzie powodują, że miejscowości mało znaczące dla ogółu, dla mnie zawsze mają ogromnie sentymentalne znaczenie.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.