Czas mijających dni zmierza powoli ku końcowi.
W między czasie, by urozmaicić sobie codzienność, rysuję coraz grubszą kreską szkic wyprawy motocyklowej.
Zasięgam opinii tych, którzy już coś takiego przeżyli. Z ich opowieści wynika, że takie przygody nie są do końca kolorowe. Oczywiście, kiedy siedzi się przy piwku i wspomina przejechane kilometry, to czuje się w sercu ciepło. Ale za kierownicą czekają na motocyklistów parszywe warunki atmosferyczne, częstsze awarie niż w samochodach, głupota kierowców samochodowych itd. Na szczęście minusów jest mniej… czasem nie ma ich wcale.
Jeden z opowiadaczy wybił mi ze łba podróżowanie w pojedynkę. Przede wszystkim ze względów bezpieczeństwa. A jeśli pojawią się problemy, to współtowarzysz lub większa liczba współtowarzyszy zawsze wyciągnie pomocną dłoń.
Na szczęście nie grozi mi samotna podróż. Do tej pory, chęć wzięcia udziału w wyprawie wyrazili Witek i Gruby. Jest jeszcze kilka deklaracji, ale najpierw muszą pojawić się konkrety.
Co do przygotowań:
Najważniejszym elementem w podróży motocyklowej jest motor :-)
Mam wstępnie zaklepane motocykle w dwóch wypożyczalniach. W jednej motory są w stanie… hmm… takim sobie, ale po wszelkich wymianach… tak powiedział pan ;-) Proponowany motocykl, to między innymi Yamaha Tenere 660 – rok 1991 i jakaś Honda – 2003 r. Wiem… stare, ale jare.
W drugiej zaś, motory są piękne ale i cenowo wyżej się plasują. Tu propozycją jest BMW F800GS i Suzuki DL650 – oba rok 2010. Prawdopodobnie, te wypróbujemy w przyszłym tygodniu na wyprawie po górach świętokrzyskich, i wtedy padnie odpowiedź na najważniejsze pytanie: czy to jest to?